czwartek, 5 maja 2016

INSTYNKT



Jestem winna Wam i sobie kilka słów prawdy. Zima i wczesna wiosna nie były dla mnie zbyt łaskawe. Znużenie, kryzys biegowy, lenistwo. Zwał, jak zwał. Po kilku wycieczkach biegowych miałam wrażenie, że złapałam wiatr w żagle. Złudzenie. Każdy kolejny bieg witany z nadzieją, że od teraz już musi być dobrze. Niestety. Ciągle nie jest. Biegam teraz 1-3 razy w tygodniu. Smutne, ale nie będę z tym walczyć. Nic przeciwko sobie. Wracam do tego, że bieganie ma mi sprawiać przede wszystkim frajdę. Ja nie z tych, którzy realizują plan treningowy punkt po punkcie. Moją największą motywacją są ludzie, przyjaciele, góry, las, przygoda, wymagający dystans. Niespodzianka. Żywioł. I tu przechodzę do głównego punktu wpisu.

Nie będzie GWiNTa 100 mil. Nie będzie nawet 110 km. Pobiegnę 55. Bo właśnie chcę pobiec, nie wymęczyć. Do 100 mil się nie przygotowałam. 110 km zrobiłabym, ale dużym kosztem. Zakładam, że do 70 km byłyby to bieg. Potem szarpanie. I długa regeneracja. A ja chcę latem gonić tę radość, którą dopiero co odzyskałam. Chcę biegać, jeździć na szosie, pływać. Chcę zrobić triathlon. Chcę wypracować formę na jesień, bo jesienią maraton i Łemkowyna 150. Czasem mniej znaczy więcej. Mniej teraz, więcej potem. Bywam czasami rozsądna, chociaż serce rwie się do biegu w nocy, do startu nad ranem, do wschodu słońca na trasie, do kilkunastu godzin wysiłku i zespolenia z rytmem przyrody. Innym razem. W piątek będę kibicować stumilowcom, a w sobotę w samo południe wystartuję z rodzinnego Wolsztyna i będę ich gonić. Będę się cieszyć każdym krokiem i widokiem. Taki mam piękny plan. Moje 100 mil musi na mnie poczekać. Mam nadzieję, że wystarczy nam obu cierpliwości.

Teraz najważniejsze... Nic nie muszę. Wszystkiego chcę. Biegam, bo chcę. Trenuję na siłowni, bo lubię. Pływam, bo bardzo tego potrzebuję. Kocham rower. Uwielbiam przygotowywać zdrowe jedzenie. Czuję, że wszystko układa się w jakiś fajny porządek, tylko jeszcze nie obejmuję go w całości. Ale wierzę, że ma to jakiś sens, bo czuję spokój i równowagę wewnętrzną. Nie chcę ze sobą walczyć. Chcę się rozwijać. Pójdę za instynktem. Nawet małymi kroczkami. Byle własną drogą. Byle z uśmiechem na ustach.

3 komentarze:

  1. Często gdy czytam wpisy o biegach, relacje z maratonów i przeróżnych ultra biegów myślę sobie- kurczę, to jakieś roboty i cyborgi, czy ONI nie mają słabszych dni i kryzysów, czy nigdy nie odpuszczają? Sama wpadam w wir rywalizacji i chęci doścignięcia kogoś, udowadniania czegoś wbrew sobie. A gdzie JA w tym wszystkim, gdzie mój rytm i radość? Dziękuję Karolina za ten wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak długo kazałam Ci czekać na odpowiedź... Wybacz, Ewo :) Rób swoje, bądź sobą - bo nie ma takiej drugiej na całym świecie :D

    OdpowiedzUsuń